Część I zagadnienia ogólne
Ewolucja systemów politycznych
Analizując ewolucję systemów władzy cywilizacji zachodniej nie sposób nie odnieść się do ośrodków cywilizacyjnych, które wywarły na nią pośredni wpływ, i z którymi wchodziła w interakcję. Ustroje polityczne państw Starożytnego Wschodu (szczególnie Starożytnego Egiptu) zwykło się określać jako despotie teokratyczne. To scentralizowany model ustrojowy, gdzie władca posiada teoretycznie niemal nieograniczoną władzę i jednocześnie stoi na szczycie ziemskiego panteonu bóstw, zwykle jako wcielenie jednego z bogów. W związku z tym władca uosabia całość władzy ziemskiej, jak i boskiej. Ta druga stanowi aksjologiczne uzasadnienie takiego właśnie kształtu państwa. Oczywiście praktyka sprawowania władzy była zwykle bardziej złożona i nawet taki „boski” władca musiał liczyć się ze zdaniem swojego otoczenia.
Alternatywny model ustrojowy został opracowany metodą ewolucji w ramach cywilizacji zachodniej, określanej jako cywilizacja „grecko-rzymska”. Greckie polis, funkcjonujące na stosunkowo niewielkim obszarze, funkcjonowały w warunkach decentralizacji politycznej i podlegały wewnętrznym przemianom w ramach dynamiki jednowładztwo-oligarchia-demokracja. Nie jest przedmiotem niniejszej analizy dokonywanie szczegółowej oceny ani opisu tejże dynamiki. Starczy zaznaczyć, że to starożytna Grecja uznawana jest za kolebkę republikanizmu, gdzie władza despoty, tyrana, nie była uznawana na ustrój zgodny w prawem natury lub prawem boskim. Ten swoisty gen indywidualizmu był nieznany wielkim cywilizacjom orientalnym. Model republikański, niepozbawiony przecież wewnętrznych wad (o czym dobitnie daje nam znać analiza tekstów starożytnych filozofów, z których mało który wyrażał się pozytywnie o rządach większości), posiadał jeszcze ten problem, że wystawienie go na kontakt z despotycznymi ustrojami Wschodu okazywało się często olbrzymią pokusą dla jego elit. Starczy wymienić Aleksandra Wielkiego, który podbiwszy starożytną Persję, zaczął przesiąkać stopniowo jej elementami kulturowo-politycznymi. Niemniej jednak myśl polityczna i rozwiązania ustrojowe niewielkich państewek na granicy Europy i Azji odegrały kluczową rolę w ewolucji politycznej całego znanego nam świata. Kanałem transmisyjnym było kulturowe skolonizowanie państwa, które ostatecznie podbiło Starożytną Grecję, a mianowicie Rzymu.
Sam Starożytny Rzym zaczynał jako monarchia. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku greckich polis doszło do obalenia władcy i zastąpienia jego monowładztwa republikańską formą rządów. Z dzisiejszej perspektywy powiedzielibyśmy, że był to rodzaj republiki oligarchicznej. Ustrój Państwa Rzymskiego ulegał ewolucji związanej z wewnętrzną dynamiką stosunków społecznych i stopniowo otwierał się także na obywateli pochodzenia plebejskiego, aby ostatecznie, na fali militaryzmu i populizmu, porzucić ostatecznie formę republiki, i stać się cesarstwem. Ta swoista orientalizacja Rzymu stanowi dla nas ciekawy punkt do dalszych analiz. Cesarz „augustus” posiadał status boski, jednak w pierwszym etapie nie zlikwidowano formalnie dawnych instytucji republikańskich, takich jak np. Senat, lecz sprowadzono je do roli reliktów dawnej epoki, bez żadnego praktycznego znaczenia. Cesarz był formalnie jedynie pierwszym obywatelem, realnie jednak posiadał całą władzą. To właśnie, stosunkowo dobrze udokumentowany, okres imperialny Rzymu dostarcza nam wiedzy na temat niestabilności i problemów związanych z tą formą rządów. Władza Cesarza, choć nominalnie boska, opierała się w całości na poparciu armii (często jednostki stacjonującej w samym Wiecznym Mieście, czyli pretorian), a utrata jej poparcia, lub pojawienie się wodza cieszącego się jej większym szacunkiem, często kończyło się śmiercią władcy lub wojną domową.
Upadek zachodniej części Cesarstwa Rzymskiego uwolnił przestrzeń dla „barbarzyńskich” władców plemion germańskich, którzy „przesiąkali” rzymską kulturą w podobnym stopniu, jak ta wcześniej ulegała wpływom hellenistycznym. Ta swoista rzymsko-germańska mieszanka ukształtowała okres wczesnego średniowiecza z nową formą ustrojową w postaci feudalnej monarchii patrymonialnej, gdzie władca był nominalnym właścicielem całego państwa i najwyższym sędzią swoich poddanych. W przeciwieństwie jednak do starożytnych despotii teokratycznych, czy nawet „boskich” cesarzy rzymskich, nie był władcą, który personifikował określone bóstwo czy też byłby najwyższym kapłanem. Nastąpił wyraźny podział na władzę doczesną i boską, którą reprezentował Kościół. Władca był jedynie boskim pomazańcem sprawującym rządy z woli Boga, którego to wolę objaśniali najwyżsi kapłani. Owo pozbawienie bezpośredniej boskości należy uznać za element niezwykle istotny w perspektywie późniejszej ewolucji ustroju politycznego w Europie.
Pomimo tego, że państwo stanowiło teoretycznie prywatną własność władcy, który rządził z woli Boga, w rzeczywistości w realiach feudalizmu musiał się on liczyć z grupą możnowładców, którzy zakumulowali odpowiednie zasoby. Ci oczywiście nie mieli interesu w podważaniu systemu, w którym stanowili ścisłą elitę, nie chcieli jednak być bezpośrednio zależni od kaprysów władcy. Powyższe skutkowało wymuszaniem na władcy, aby ten był ograniczany przez prawo, zwłaszcza w obszarze skarbowym i władzy sądowniczej. Król musiał odtąd uzyskiwać zgodę określonego ciała, zwykle jakiejś formy rady królewskiej, do podjęcia pewnych działań. Za przykład może posłużyć chociażby XIII-wieczna, angielska Wielka Karta Swobód, która przyznała ponadto panom feudalnym prawo do wypowiedzenia posłuszeństwa władcy, gdy ten łamał prawo. To stopniowe ograniczanie samowładztwa królewskiego przerodziło się ostatecznie w zmianę o charakterze jakościowym, a mianowicie zmianę formy ustrojowej z monarchii patrymonialnej na monarchię stanową, gdzie państwo nie stanowiło już prywatnej własności monarchy, który odtąd formalnie musiał dzielić się władzą z innymi stanami, zwykle rycerstwem i duchowieństwem (z naciskiem na górne warstwy tych stanów), a czasem również mieszczaństwem. Państwo stało się oddzielnym od władcy bytem publicznoprawnym, w którym zasady sukcesji regulowane były prawem publicznym, a sam władca musiał zaakceptować fakt podlegania prawu.
Dynamika ta skutkowała przeniesieniem części kompetencji monarchy w obszarach władzy ustawodawczej i sądowniczej do reprezentantów władzy stanów, co stanowiło zalążek przyszłych parlamentów. W wyniku centralizacji państwa w większości krajów europejskich nastąpił zwrot w kierunku monarchii absolutnych, gdyż oparcie się władcy na stanach, niezbędne podczas wychodzenia ze stanu rozdrobnienia feudalnego, traciło rację bytu. Warto zauważyć, że w niektórych krajach ewolucja systemu politycznego potoczyła się w zgoła odmiennym kierunku, np. w Anglii i w Polsce. W przypadku Anglii nie obyło się bez perturbacji. Nie jest celem niniejszego opracowania analiza tego złożonego zjawiska. Starczy jedynie nadmienić, że instytucje służące reprezentacji określonych grup ludności, które miały ograniczać władzę królewską, nie zostały zapomniane.
Dla dalszych rozważań dokonane zostanie uproszczenie i przejście do analizy doktryny liberalizmu politycznego, który w ostateczności, niezależnie od tempa ewolucji i początkowych kierunków rozwoju ustrojów politycznych, tryumfował w ramach cywilizacji zachodniej. Za ojca liberalizmu politycznego uznaje się Johna Locke’a, którego dzieła, zwłaszcza „Dwa Traktaty o rządzie”, wywarły wpływ na takich filozofów jak Rousseau czy Voltaire, a także na niektórych Ojcach Założycielach Stanów Zjednoczonych.
Doktryna ta stała w sprzeczności z koncepcją monarchii absolutnej, gdzie panujący legitymizuje swoją władzę „boskim prawem królów” i skupia w ręku całość władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Liberalizm zakładał między innymi: ograniczone rządy przedstawicielskie, ochronę prawa i wolności obywateli oraz rządy prawa. Źródłem władzy miała być umowa społeczna, a w konsekwencji wola ludu.
Istotny dla nas jest fakt ścierania się w ramach cywilizacji zachodniej w okresie XVII-XX wieku dwóch pierwiastków. Absolutystycznego, z królem jako monowładcą lub z dominacją egzekutywy w systemie władzy, oraz liberalnego, z „wolą ludu” i przewagą legislatywy. W poszczególnych krajach proces ten przebiegał różnie. We Francji, gdzie władza absolutna nie dopuszczała elementu ludowego, doszło do rewolucji, która obaliła absolutyzm i zamordowała króla. W Rzeczypospolitej Obojga Narodów z kolei, radykalne ograniczenie sprawczości egzekutywy i triumf elementu demokratycznego doprowadziły do paraliżu państwa. Niemniej jednak, czynnik ludowy, reprezentowany przez wybieralny parlament (legislatywa), wrastał stopniowo w system, starając się podporządkowywać sobie władzę wykonawczą, akceptując co do zasady fakt, że na jej szczycie stoi król. Monarcha/władca był elementem zastanym, który starano się kooptować do systemu liberalnego, ewoluując w stronę monarchii konstytucyjnej. Z drugiej zaś strony, władcy starali się utrzymywać przewagę nad władzą ustawodawczą, poprzez chociażby uprawnienia do rozwiązania parlamentu lub wetowania jego ustaw. Z biegiem czasu i postępem myśli oświecenia było jednak coraz trudniej utrzymywać władzę królów dzięki jej „boskiej” legitymizacji. Sami władcy odnosili się coraz częściej do ludu, trwając niejako dzięki inercji systemu i będąc zakorzenionym w nim jako element tradycji.
Ten swoisty trójpodział władzy, gdzie legislatywa i egzekutywa czerpały swoje uprawnienia niejako z innych źródeł, okazał się jedynie stanem przejściowym, i w związku z ostatecznym zwycięstwem czynnika ludowego (władza ustawodawcza podporządkowała sobie władzę wykonawczą), stracił uzasadnienie jako element równowagi systemowej. Królowie zostali sprowadzeni do roli ceremonialnych bądź zastąpieni na pozycji głowy państwa przez element demokratyczny w postaci urzędu prezydenta. Wynikało to z ostatecznej utraty legitymizacji wszystkich źródeł władzy poza wolą ludu.
System prezydencki
Niezwykle ciekawym modelem ustrojowym jest system prezydencki. Jego cechą charakterystyczną jest rozdzielenie władzy ustawodawczej od wykonawczej w takim stopniu, że żadna z tych władz, co do zasady, nie podlega bezpośrednio tej drugiej, a ich obszary kompetencyjne są rozdzielone. W modelu prezydenckim sensu stricto głowa państwa jest jednocześnie szefem rządu, którego członkowie odpowiadają jedynie przed nim, oraz stoi na czele jednolitej władzy wykonawczej, w przeciwieństwie do modelu mieszanego, tj. semiprezydenckiego, gdzie mamy do czynienia z rozdzieleniem tych funkcji.
Do modelu tego najczęściej odwołują się zwolennicy silnej władzy, zwykle z opcji prawicowych. W prezydencie widzą pewną ciągłość z ustrojem monarchicznym, gdzie władza zwierzchnia spoczywała w rękach jednego człowieka. Uważają, że cechuje się on wysoką sprawczością i decyzyjnością, w przeciwieństwie do „przegadanej” ustawodawczej partiokracji. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że system prezydencki jest tym systemem rządów, który funkcjonuje w obecnie najpotężniejszym państwie globu, czyli w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Odwołują się do niego również zwolennicy liberalnej prawicy czy też konserwatywnego liberalizmu, jako do ustroju, który najpełniej realizuje klasyczne idee trójpodziału władzy i republikanizmu, prezentowane przez takich wybitnych filozofów Oświecenia jak Locke, Monteskiusz czy Rousseau. Ścisłe rozgraniczenie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej miało według nich skutkować mniej inwazyjną formą rządów i większym zakresem wolności dla obywateli, gdyż władze miały być zajęte hamowaniem się wzajemnie.
Problem w tym, że z dzisiejszego punktu widzenia model ten jest anachronizmem, który ukształtował się w określonych warunkach historycznych i nie przystaje już do realiów współczesności. Moment powstania Stanów Zjednoczonych i kształtowania się ich ustroju politycznego przypada na okres, w którym w Europie idee oświeceniowe zaczynały tryumfować na niwie intelektualnej, a ich propozycje polityczne zaczynały stopniowo wrastać w zastaną rzeczywistość. Koncepcja trójpodziału władz dążyła w istocie do ograniczania królewskiego samowładztwa poprzez reprezentatywną (w mocno ograniczonym zakresie) władzę ustawodawczą. W praktyce wyglądało to tak, że źródłem władzy legislatywy była władza ludu, egzekutywy zaś boskie prawo królów, tradycja czy też koncepcja umowy społecznej, tak więc faktyczne równoważenie się tych władz miało fundamentalne znaczenie ustrojowe i funkcjonalne. Podczas tworzenia ustroju Stanów Zjednoczonych z jednej strony skopiowano klasyczne koncepcje trójpodziału władzy, z drugiej zaś w miejsce króla, jako zwierzchnika władzy wykonawczej, stworzono urząd wybieralnego prezydenta. W praktyce doprowadziło to do tego, że źródłem obydwu władz była wola ludu, wyrażana pośrednio bądź bezpośrednio, w formie aktu wyborczego – implikacją czego lud równoważył lud.
W Europie ewolucja ustrojowa przebiegała w ten sposób, że stopniowo ograniczano niedemokratyczną egzekutywę, coraz bardziej poddając ją kontroli demokratycznej legislatywy. W Stanach Zjednoczonych brak niedemokratycznej władzy wykonawczej nie dał powodów do przeprowadzenia podobnego procesu. W zasadzie oznacza to, że model amerykański, w swojej istocie, nie uległ podobnej ewolucji. Amerykański wariant demokracji rozpoczął swoje funkcjonowanie jako innowacyjny wariant koncepcji europejskich, w stopniu podobnym do tego, jak na Starym Kontynencie zrodziła się monarchia konstytucyjna, jednak w wyniku braku potrzeby ograniczania pierwiastka niedemokratycznego, stał się wspomnianym już niefunkcjonalnym anachronizmem.
W modelu tym mamy dwa ośrodki władzy w postaci prezydenta z Białego Domu oraz aparatu kierowniczego partii politycznej, która w danym momencie kontroluje legislatywę. Prezydent kieruje polityką państwa, ale to Kongres przydziela mu pieniądze, decydując o poziomie podatków i wydatków, co w przypadku konfliktu politycznego skutkuje praktycznym paraliżem państwa. Starczy wspomnieć, że amerykański model ustroju prezydenckiego był wielokrotnie kopiowany w innych państwach, zwłaszcza tych zachodniej półkuli, i praktycznie nigdzie nie doprowadził do powstania stabilnych form rządów. W przypadku braku odpowiedniej kultury polityczno-prawnej stanowił miękkie podglebie dla dyktatury, gdyż spersonalizowany i skupiony wokół charyzmatycznego przywódcy ośrodek prezydencki co do zasady tryumfował nad kontrolującymi legislatywę partiami politycznymi. Można dojść do wniosku, iż powodem, dla którego utrzymał się w USA, była właśnie określona kultura prawno-polityczna „importowana” z Wielkiej Brytanii. Tam system władzy również był stabilny, mimo że jego ewolucja przebiegła w biegunowo odmiennym kierunku niż w byłej kolonii.
Osoby i środowiska, które odwołują się dziś do tego modelu, muszą uświadomić sobie jego immanentne i nierozwiązywalne wady. Mianowicie: dwa ośrodki władzy przy tym samym źródle władzy i paraliż funkcjonalny w sytuacji, gdy owe dwa ośrodki zwalczają się, co przy niskiej kulturze polityczno-prawnej danego kraju może skutkować implozją systemu lub likwidacją ładu demokratycznego i faktyczną dyktaturą.
Konstytucja w Polsce – zarys historyczny
Ewolucja ustroju w Polsce przybrała kierunek odwrotny względem głównych krajów cywilizacji zachodniej. Tak jak to miało miejsce na Zachodzie, wydobywając się z problemów związanych z rozbiciem feudalnym (rozbicie dzielnicowe), będących konsekwencją monarchii patrymonialnej, jako formę ustrojową przyjęto monarchię stanową. Później jednak nie nastąpiło wzmocnienie władzy królewskiej, lecz stałe poszerzanie swobód i przywilejów stanu szlacheckiego, skutkiem czego ostatecznie ustrój Polski, a następnie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przybrał formę demokracji szlacheckiej.
Władza wykonawcza pozostawała bardzo słaba, z nieliczną stałą armią, ograniczonym skarbem i niewielką zdolnością do egzekwowania prawa. Władza ustawodawcza, na czele z Sejmem Walnym, w skład którego wchodziły trzy stany sejmujące: król, senat i izba poselska, posiadała najsilniejszą pozycję w systemie władzy. Ustrój ten zapewniał (przynajmniej w początkowym okresie) względny egalitaryzm w ramach stanu szlacheckiego oraz przyczynił się do szerokiej tolerancji religijnej.
Słabość instytucjonalna, w połączeniu z wyczerpaniem licznymi wojnami, anachroniczną strukturą gospodarczą oraz konsolidacją siły państw sąsiednich, doprowadziła w XVIII wieku do stoczenia się Rzeczypospolitej do roli państwa niesamodzielnego. Próby reformy ustrojowej podjęto dopiero, gdy państwo w zasadzie chyliło się już ku upadkowi, a jej wynikiem było uchwalenie Konstytucji 3 maja. Konstytucja ta bazowała na klasycznych założeniach filozofów Oświecenia i wprowadzała nowoczesną jak na tamte czasy formę ustroju państwa w postaci monarchii konstytucyjnej, z formalnym trójpodziałem władzy oraz likwidacją wolnej elekcji króla na rzecz monarchii dziedzicznej. Ograniczono demokrację szlachecką, wprowadzając cenzus majątkowy, eliminujący z grona wyborców tzw. szlachtę gołotę.
Zmiany te, choć istotne z perspektywy pamięci historycznej, nie miały już większego znaczenia, gdyż 4 lata po ich wprowadzeniu Rzeczpospolita przestała istnieć. Odrodzić miała się jako w pełni suwerenne państwo dopiero po 123 latach, w zupełnie innych warunkach polityczno-społeczno-ekonomicznych. Przede wszystkim, niezwykle istotny pozostawał spór o charakter państwa. Z jednej strony bardziej lewicowe stronnictwa, związane z osobą Józefa Piłsudskiego, optowały za wielonarodową federacją państw, tzw. „koncepcja federacyjna”, z drugiej zaś prawicowe środowiska Narodowej Demokracji opowiadały się na państwem, w którym etnos polski będzie posiadał przewagę. W warunkach olbrzymiego, wewnętrznego sporu politycznego, przyszło nam uchwalać ustawę zasadniczą, będącą fundamentem ustroju państwa. Podobnie jak to będzie miało miejsce w przyszłości, tak istotna kwestia jak ustrój została podporządkowana bieżącemu sporowi polityczno-personalnemu. Uchwalona w 1921 roku konstytucja tzw. marcowa, pisana niejako przeciwko popularnemu wówczas w Polsce Marszałkowi Piłsudskiemu, wprowadzała parlamentarno-gabinetowy system rządów ze słabą, reprezentacyjną rolą urzędu prezydenta.
W maju 1926 roku nastąpił wojskowy zamach stanu, w konsekwencji którego wprowadzono tzw. nowelę sierpniową, czyli zmianę do Konstytucji z 1921 roku, która znacząco zwiększyła ustrojową rolę prezydenta, przyznając mu możliwość wydawania rozporządzeń z mocą ustawy oraz rozwiązywania parlamentu. Zmiana ta w zasadzie była zmianą ustrojową w stronę modelu semi-prezydenckiego. Nowa Konstytucja, uchwalona w kwietniu 1935 roku, w sposób ostateczny przesądzała o zmianie systemu rządów w państwie w kierunku autorytarnym, z niezwykle silną pozycją prezydenta i słabym parlamentem. Formalnie pozostawiała dualizm władzy wykonawczej, gdyż na czele rządu stał premier, tak więc de iure był to system quasi-prezydencki.
W słabym, nieokrzepłym państwie, system parlamentarno-gabinetowy okazał się niezdolny do obrony demokratycznego charakteru ustroju. System quasi-prezydencki, powstały w wyniku przewrotu wojskowego, wprowadził model, który po 1935 roku ewoluował już do stopnia dyktatury. Wszystko to nie miało jednak wielkiego znaczenia, gdyż z przyczyn geopolitycznych państwo polskie de facto przestało istnieć w 1939 roku. Zaś odrodzona Polska, w postaci Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, była niesuwerennym satelitą ZSRR, co przesądziło o braku samodzielności w kwestii kształtowania ustroju.
Na początku 1947 roku uchwalono odwołującą się do Konstytucji marcowej tzw. Małą Konstytucję. Był to okres, kiedy zachowywano jeszcze pozory pluralizmu. Właściwą konstytucję uchwalono w 1952 roku. Co ciekawe, procedowano ją w warunkach niejawnych, a jej istotą było wprowadzenie ustroju typu radzieckiego, z jednolitym ośrodkiem władzy państwowej. W ten sposób usankcjonowano państwo totalitarne.
Dopiero upadek systemu komunistycznego, najpierw w tzw. imperium zewnętrznym, a potem w samym ZSRR, wyzwolił falę przemian o charakterze geopolitycznym w naszej części Europy. W wyniku porozumienia Okrągłego Stołu wprowadzono w 1989 roku Nowelę Kwietniową, a później, już po częściowo wolnych wyborach z czerwca 1989 r., w grudniu – Nowelę Grudniową. Następnie w 1992 uchwalono tzw. Małą Konstytucję, gdyż prace nad właściwym dokumentem przeciągały się z przyczyn politycznych. Obecnie funkcjonującą Konstytucję przyjęto w roku 1997 w warunkach sporów polityczno-personalnych. Sytuacja przypominała trochę tą, z którą mieliśmy do czynienia u zarania II RP, gdzie rozwiązania „szyto” pod konkretne osoby i obozy polityczne, nie zaś z myślą o przyszłych pokoleniach. Skalę sporu może oddać fakt, że w referendum, które przeprowadzono w celu zatwierdzenia konstytucji, „za” głosowało 53,5%, przeciw – 46,5%.
Część II Problemy związane z obecną Konstytucją
Warunki, w jakich powstawała Konstytucja, o których wspomniano powyżej, skutkowały niską jakością ostatecznego dokumentu. Trudno nie odnieść wrażenia, że jego twórców cechowała niska kreatywność, niezdolność poddania swoich koncepcji krytycznej analizie, niezdolność spojrzenia systemowego, żeby nie powiedzieć – bieda intelektualna. W rezultacie tego powstał najwyższy akt prawny, jaki obowiązuje w naszym kraju, a który stanowi dziwaczny amalgamat różnych koncepcji ustrojowych (ich dobór sprawia wrażenie przypadkowego), skutkujący niekoherentnym rezultatem końcowym, który generuje chaos kompetencyjny, niestabilność systemu władzy, mogącą skutkować paraliżem państwa. Ponadto nie zapewnia poważnych bezpieczników ustrojowych ani skutecznych mechanizmów kontroli władzy.
Naszemu systemowi władzy najbliżej jest do modelu parlamentarno-gabinetowego, niemniej jednak cechuje go dualizm ośrodków władzy wykonawczej. To, co odróżnia go od swojej klasycznej wersji, to fakt, że prezydent, będący głową państwa, nie pełni jedynie funkcji reprezentacyjno-ceremonialnych i nie jest wybierany przez przedstawicieli władzy ustawodawczej. Wręcz przeciwnie – w świetle naszej Konstytucji prezydent wybierany jest w wyborach powszechnych, w których musi uzyskać minimum połowę ważnie oddanych głosów. Taka forma wyboru sprawia, że jest on zaopatrzony w bardzo silny mandat demokratyczny, w praktyce silniejszy niż szef rządu. Na pierwszy rzut oka kompetencje prezydenta wydają się być dość ograniczone, gdyż nie posiada on rozbudowanego aparatu władzy wykonawczej. Jednak nasza ustawa zasadnicza przyznaje mu nie do końca określone kompetencje związane z kilkoma istotnymi obszarami, na przykład w dziedzinie polityki zagranicznej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej, który uosabia państwo na arenie międzynarodowej, a w reprezentowaniu Polski na arenie międzynarodowej i kreowaniu polityki zagranicznej ma on „współdziałać” z premierem i właściwym ministrem. Może budzić to niemały spór kompetencyjny w sytuacji, gdy prezydent i premier pochodzą z wrogich sobie obozów politycznych. Wszyscy pamiętamy tzw. spór o krzesło między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem podczas szczytu Unii Europejskiej. Konstytucja nie dookreśla na czym owo „współdziałanie” miałoby polegać.
Jednak za „najtwardszą” kompetencję głowy państwa należy uznać prawo weta wobec ustaw w procesie legislacyjnym. Po tym, jak ustawa zostanie uchwalona przez Sejm i Senat, trafia ona do podpisu prezydenta, który może odesłać ją z powrotem do Sejmu, gdzie aby przełamać weto, musi zostać poparta przez 3/5 głosujących. Jest to niespotykana w systemach parlamentarno-gabinetowych konstrukcja ustrojowa. Jedynym przykładem państwa, znanym autorowi, gdzie na czele władzy wykonawczej stoi wybierany przez władzę ustawodawczą premier, a jednocześnie mamy do czynienia z głową państwa zaopatrzoną w prawo weta, i jednocześnie wybieraną w wyborach powszechnych, jest Republika Czeska. Tam jednak do odrzucenia weta wystarczy większość bezwzględna, nie zaś kwalifikowana większość 3/5. Przyjęta u nas konstrukcja ustrojowa sprawia, że w sytuacji wrogości na linii prezydent-większość sejmowa i rząd może dochodzić do systemowego i permanentnego paraliżu funkcjonowania Rządu, gdyż ten nie ma możliwości realizacji swojego programu wyborczego oraz zmiany w państwie czegokolwiek, co wymagałoby uchwalenia ustawy.
Kolejnym problematycznym zagadnieniem z zakresu stabilności funkcjonowania państwa jest słaba ustrojowa pozycja Prezesa Rady Ministrów. W praktyce jest on niemalże jedynie primus inter pares członkiem Rady Ministrów. Ale jego szczególna słabość uwidacznia się, podczas gdy mamy do czynienia z rządem mniejszościowym, to jest takim, który nie ma stabilnej większości w Sejmie. W tym przypadku jak na dłoni widać, że twórcy Konstytucji próbowali nieudolnie kopiować niektóre rozwiązania ustrojowe z innych państw, robiąc to w sposób podobny do ucznia, który ściąga na egzaminie od kilku swoich kolegów jednocześnie, czyniąc to jednak kompletnie bez zrozumienia. Teoretycznie, w celu wzmocnienia premiera oraz stabilizacji rządu i państwa, wprowadzono spotykaną w systemach kanclerskich koncepcję konstruktywnego wotum nieufności. Polega ona na tym, że wotum nieufności, skierowane wobec szefa rządu przez właściwe ciało ustawodawcze, musi być skonstruowane w ten sposób, że wniosek o odwołanie premiera musi zawierać jednocześnie nazwisko jego następcy, który posiada zaufanie większości tegoż ciała. Ma to gwarantować istnienie w miarę stabilnego rządu mniejszościowego, jeśli opozycja parlamentarna nie jest w stanie działać konstruktywnie i powołać nowego rządu, który miałby większe poparcie w parlamencie. Czyli w praktyce ma zapobiegać paraliżowi oraz działalności o charakterze warcholskim. Problem w tym, że autorzy Konstytucji zapomnieli, że w niemieckim systemie kanclerskim ciało ustawodawcze nie posiada możliwości odwoływania poszczególnych ministrów, gdyż odpowiadają oni przez szefem rządu, nie zaś przed parlamentem. Wotum nieufności można tam sformułować więc jedynie wobec całego rządu, poprzez odwołanie (konstruktywne) kanclerza. W polskim wydaniu, jeśli opozycja nie jest w stanie porozumieć się co do stworzenia nowego rządu poprzez wymianę premiera, to i tak może doszczętnie zdestabilizować jego pracę, poprzez odwołanie wszystkich ministrów lub poprzez przegłosowywanie ustaw, których treść byłaby sprzeczna z jego programem wyborczym. Z tą pierwszą sytuacją mieliśmy już do czynienia w czasach rządu Marka Belki, któremu odwoływano kolejnych ministrów.
Tak więc rządy mniejszościowe przy wrogim parlamencie są w praktyce niemal niemożliwe. A ponadto, nie ma mechanizmu wymuszającego konstruktywną pracę sił politycznych w Sejmie – opozycja może destabilizować prace rządu mniejszościowego, ale nie musi brać odpowiedzialności za rządzenie.
Kiedy jednak rząd cieszy się poparciem większości parlamentarnej, a prezydent pochodzi z tego samego obozu władzy lub przynajmniej wykazuje wobec rządu życzliwość, to uwidacznia się brak odpowiednich bezpieczników zapewniających równowagę ustrojową i kontrolę władzy, które uchroniłyby państwo przed samowolą rządzących. W teorii takimi bezpiecznikami powinny być: sama konstytucja, funkcja kontrolna parlamentu oraz określone organy i urzędy takie jak: Najwyższa Izba Kontroli, Centralne Biuro Antykorupcyjne czy Trybunał Konstytucyjny.
Problem z konstytucją jako bezpiecznikiem ustrojowym jest taki, że najwyższy akt prawny jest niejako z definicji dość ogólny i na poziomie szczegółowym odsyła do ustaw. Te zaś są uchwalane zwykłą większością, czyli taką, która stanowi zaplecze polityczne rządu. Funkcja kontrolna parlamentu napotyka na tę samą przeszkodę, tj. parlament jest kontrolowany przez tę samą grupę ludzi, która powołuje rząd, co w praktyce oznacza, że ci sami ludzie rządzą i jednocześnie kontrolują rządzących. Rola opozycji parlamentarnej jako czynnika kontrolnego w zasadzie nie występuje. Organy i urzędy, powołane do kontroli władzy, również stanowią bardzo słabe zabezpieczenie ustrojowe. Najwyższą Izbę Kontroli z jednej strony cechuje ten problem, że jej szefa wybiera większość sejmowa (choć z udziałem Senatu), czyli po raz kolejny ci sami ludzie, którzy stanowią zaplecze władzy, z drugiej zaś NIK nie posiada twardych, konkretnych narzędzi do dyscyplinowania rządu. Może wnioskować do prokuratury, a ta jest w naszym systemie zależna od układu władzy. Podobnie CBA, którego szefa powołuje i odwołuje premier, czyli szef władzy, którą organ ten powinien kontrolować. Teoretycznie najsilniejszą instytucją, posiadającą narzędzia do ograniczania samowoli władzy, jest Trybunał Konstytucyjny. Może on badać zgodność z konstytucją norm prawnych zawartych w aktach niższego rzędu, czyli w praktyce w ustawach. Jest to bardzo konkretne uprawnienie, gdyż jeśli TK stwierdzi, że ustawa jest sprzeczna z konstytucją, to jest w całości bądź w części bezprawna. Rząd nie może nic z tym zrobić. Jednak nawet Trybunał Konstytucyjny nie jest wolny od problemów, gdyż tryb jego szczegółowego funkcjonowania określa zwykła ustawa, zaś sędziowie są powoływanie przez Sejm i prezydenta.
Mamy więc nominalnie system parlamentarno-gabinetowy z dualizmem ośrodków władzy i bardzo słabym szefem rządu, co w praktyce oznacza, że jeśli prezydent jest wrogi rządowi lub rząd ma charakter mniejszościowy, nawet z totalnie skłóconą wewnętrznie opozycją parlamentarną, to w praktyce istnieje bardzo wysokie ryzyko paraliżu systemu politycznego i funkcjonowania państwa. Z drugiej strony, jeśli rząd posiada stabilną większość parlamentarną i sprzyjającego prezydenta, to mamy do czynienia z niemal całkowitą samowolą władzy, gdyż de facto jedynym bezpiecznikiem pozostaje Trybunał Konstytucyjny. A gdy jego zabraknie, to funkcjonujemy już w warunkach miękkiego autorytaryzmu. Tak więc albo paraliż przy rządzie mniejszościowym lub wrogim prezydencie, albo brak ograniczeń dla władzy w warunkach sejmowej większości.
Część III Propozycje reform ustrojowych
Propozycje reform ustrojowych powinny zmierzać przede wszystkim w kierunku wyeliminowania błędów określonych w części II. W szczególności ostatecznego określenia konstrukcji systemu politycznego, zwiększenia stabilności, funkcjonalności i sterowności państwa, oraz skonstruowania solidnych mechanizmów bezpieczeństwa systemowego zapewniających równowagę ustrojową i umożliwiających realną kontrolę nad władzą tak, aby zabezpieczyć państwo i obywateli przed samowładztwem rządzących. Ponadto należy dokonać przeglądu instytucjonalnego pod kątem instytucji funkcjonalnie zbędnych, w celu ich likwidacji lub nadania im realnego, ustrojowego znaczenia.
Stabilność, funkcjonalność i sterowność państwa
W celu zapewnienia stabilności państwa należy w pierwszej kolejności ostatecznie przesądzić o formie systemu politycznego. Proponowanym modelem jest system parlamentarno-gabinetowy w wersji kanclerskiej. Należy odrzucić definitywnie system prezydencki i semiprezydencki. Klasyczny system prezydencki nie generuje co prawda napięć w ramach władzy wykonawczej, gdyż jest ona jednolita i na jej czele stoi prezydent, niemniej jednak napięcia pojawiają się na linii legislatywa-egzekutywa. Tak więc finalnie mamy dwa ośrodki władzy, które w przypadku zwalczania się prowadzą do paraliżu państwa. Ponadto sposób wyboru władzy wykonawczej jest bardziej konfliktogenny niż w przypadku systemu parlamentarno-gabinetowego. Wybór prezydenta w wyborach powszechnych w sytuacji, gdy musi on zdobyć ponad 50% głosów wyborców lub elektorów, skutkuje plebiscytowym charakterem elekcji. Kandydat A może wygrać nie dlatego, że reprezentuje poglądy większości społeczeństwa, tylko dlatego, że większość mniej lubi kandydata B. System semiprezydencki zdaje się ucieleśniać wszystkie wady wzorcowego systemu prezydenckiego, a ponadto występuje w nim dualizm władzy wykonawczej, gdyż szefa rządu wybiera, co do zasady, ciało ustawodawcze. Model kanclerski, będący specyficzną wersją systemu parlamentarno-gabinetowego, jest pozbawiony powyższych wad. Charakteryzuje go jednolitość władzy wykonawczej skupionej w osobie premiera/kanclerza, brak w nim również konfliktu na linii legislatywa-egzekutywa, gdyż to ta pierwsza powołuje i odwołuje tę drugą, co skutkuje jednolitym ośrodkiem władzy w ogóle. Ponadto, sposób wyboru władzy ustawodawczej, przy zachowaniu zasady proporcjonalności wyborów, zapewnia większy nacisk na konsensus i gwarantuje większy poziom reprezentacji szerszego spektrum poglądów politycznych społeczeństwa, gdyż obywatele mają do wyboru więcej opcji, niż ma to miejsce w głosowaniu o charakterze plebiscytowym.
Przesądziwszy już o wyborze systemu parlamentarno-gabinetowego, należy skupić się na racjonalizacji procesu powoływania rządu. Z tzw. trzech kroków powołania rządu należałoby pozostawić bez zmian dwa pierwsze, tj. powołanie przez prezydenta, a następnie uzyskanie przez kandydata bezwzględnej większości głosów w Sejmie, a jeśli to zawiedzie, to wskazanie kandydata przez Sejm i uzyskanie przez niego bezwzględnej większości. Dziś w trzecim kroku inicjatywa wraca do prezydenta, a kandydat musi uzyskać zwykłą większość, czyli więcej głosów za niż przeciw. Proponujemy zmienić ten krok na taki, gdzie to Sejm wskazuje kandydatów na szefa rządu, a ostatecznie zwycięża ten, który zdobędzie więcej głosów spośród wszystkich zgłoszonych kandydatów. Prezydent miałby jednak możliwość skrócenia kadencji Sejmu i zarządzenia nowych wyborów, gdyby taki kandydat nie uzyskał głosów połowy Izby. Taki mechanizm zapewnia możliwość powołania rządu mniejszościowego, pozostawiając furtkę dla prezydenta, gdyby ten ocenił, że nie jest to korzystne dla stabilności państwa.
W następnej kolejności należałoby zagwarantować maksymalną stabilność i ciągłość funkcjonowania rządu oraz zwiększyć pozycję premiera. Z racji skupienia już w jego rękach całej władzy wykonawczej, należałoby zapewnić mu narzędzia stabilizacji systemu nawet w warunkach rządu mniejszościowego. Kluczowym elementem jest tutaj funkcjonujący obecnie mechanizm konstruktywnego wotum nieufności polegający na tym, że jeśli Sejm chce odwołać premiera, to musi jednocześnie wskazać jego następcę. Aby zapobiec warcholskiej destabilizacji rządu mniejszościowego, należy również przyjąć zasadę, że ministrowie są powoływani i odwoływani według uznania przez samego premiera, bez możliwości kierowania wobec nich wotum nieufności ze strony Sejmu. Taka konstrukcja zapewnia nadrzędność władzy ustawodawczej nad wykonawczą, ale tylko w warunkach konstruktywnego działania tej pierwszej. Większość Sejmu może odwołać cały rząd, nie zaś destabilizować jego skład, i to tylko pod warunkiem, że jest w stanie porozumieć się co do powołania nowego premiera. W celu dalszego wzmocnienia pozycji szefa rządu należy zaopatrzyć go w prawo bezwzględnego weta wobec ustaw parlamentu. Taka swoista konstrukcja ma podobny efekt do konstruktywnego wotum nieufności. Władza ustawodawcza góruje i wskazuje władzę wykonawczą, ale gdy to zrobi, to rządzenie krajem przechodzi w ręce premiera. Gdy władzy ustawodawczej nie odpowiada obecny rząd i jego polityka, to musi go odwołać, a nie destabilizować jego funkcjonowanie.
Ostatnim mechanizmem wzmocnienia pozycji ustrojowej szefa rządu powinno być zaopatrzenie go w kompetencje uchylania rozporządzeń i zarządzeń swoich ministrów. Dziś taką kompetencję posiada Rada Ministrów jako ciało kolektywne.
Bezpieczeństwo i równowaga ustrojowa oraz kontrola władzy
Wzmocnienie ujednoliconego ośrodka władzy państwowej wymaga wmontowania w system odpowiednich mechanizmów równowagi i kontroli. Podstawowym elementem winno być wprowadzenie do systemu źródeł prawa ustawy organicznej, która w gradacji ważności owych źródeł byłaby powyżej zwykłej ustawy, ale poniżej konstytucji. Tryb jej uchwalenia byłby trudniejszy, niż ma to miejsce w przypadku zwykłej ustawy, jednocześnie cechowałby ją taki sam poziom szczegółowości regulowanej materii. Jej uchwalenie bądź zmiana wymagałyby np. 60% głosów w Sejmie. Pozwoliłoby to domknąć niezwykle istotną lukę systemową, z jaką mamy do czynienia pod rządami obecnej Konstytucji. Polega ona na tym, że sama konstytucja, będąca najwyższym aktem prawny, jest bardzo ogólna, a w wielu miejscach odsyła do ustawy. Z drugiej strony zwykła większość w Sejmie, potrzebna do powołania Rządu, może, przy sprzyjającym prezydencie, dowolnie zmieniać zwykłe ustawy i w praktyce wywracać ustrój kraju do góry nogami. Ustawy organiczne, uchwalane specjalną większością i regulujące obszary szczególnie istotne dla państwa, zapobiegałyby takim praktykom. Dzięki temu rząd posiadający zwykłą większość nie mógłby zdestabilizować porządku prawnego w Polsce. To znacznie zwiększyłoby poziom bezpieczeństwa porządku konstytucyjnego.
Ponadto należałoby znacznie zwiększyć demokratyczną kontrolę nad rządem. Najlepszym rozwiązaniem wydaje się być radykalne zwiększenie funkcji kontrolnej opozycji parlamentarnej względem rządzących, która w obecnym porządku konstytucyjnym niemal nie występuje. Instytucjami, które najbardziej nadają się do kontrolowania władzy są: a) Najwyższa Izba Kontroli, która kontroluje organy władzy pod kątem legalności, gospodarności, celowości i rzetelności. b) Rzecznik Praw Obywatelskich, do którego obywatele mogą skarżyć się na nieprawidłowe działanie szeroko pojętego aparatu władzy. c) Centralne Biuro Antykorupcyjne, mające ścigać i zwalczać korupcję w instytucjach władzy. Aby te instytucje faktycznie spełniały swoja rolę w warunkach niezależności, nie mogą w żaden sposób zależeć od tej samej większości sejmowej, która wyłania rząd. Prawo wyboru ich szefów powinno więc należeć tylko do tych posłów, który nie głosowali za wotum zaufania dla obecnie urzędującego premiera. W ten sposób organy powołane do kontroli władzy znajdą się w rękach konkurencji rządu, czyli ludzi, którym najbardziej powinno zależeć na kontrolowaniu rządzących. Aby zabezpieczyć prawidłowe działanie tychże instytucji, tryb i sposób ich funkcjonowania na poziomie szczegółowym musi regulować ustawa organiczna.
Prezydent i Senat
Zaproponowana konstrukcja ustrojowa każe na nowo przemyśleć pozycję lub sens istnienia niektórych urzędów i organów, w tym tych szczególnie istotnych, jak Prezydent i Senat.
W systemie kanclerskim, który cechuje jednolitość ośrodków władzy wykonawczej, rola prezydenta uległaby przedefiniowaniu. Powinien on być wybierany przez Zgromadzenie Narodowe na 7-letnią kadencję, bez możliwości ubieganie się o reelekcję. Pełniłby funkcję reprezentacyjną, jako najwyższy przedstawiciel Rzeczypospolitej, jak również stał na straży porządku konstytucyjnego. Do jego kompetencji należałoby: reprezentowanie kraju na zewnątrz (jednak w ścisłej podległości MSZ), dbanie o praworządność poprzez możliwość kierowania ustaw do kontroli Trybunału Konstytucyjnego, mianowanie sędziów, zapewnianie stabilności systemu politycznego poprzez możliwość mediowania pomiędzy partiami politycznymi oraz, w ściśle określonych przypadkach, rozwiązywanie Parlamentu i ogłaszanie wyborów, nadawanie odznaczeń państwowych oraz stosowanie prawa łaski.
O wiele bardziej złożoną kwestią pozostaje ustalenie roli i pozycji Senatu. Historycznie Senat był izbą wyższą polskiego parlamentu, która wywodziła się z rady królewskiej, czyli grupy najwyższych możnowładców świeckich i duchownych, doradzających królowi podczas podejmowania decyzji. Wraz z rozwojem systemu demokracji szlacheckiej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Senat reprezentował w nim element arystokratyczny, co nie odbiegało od roli, jaką pełniła ta instytucja w innych krajach Europy. Jego pozycja stała się problematyczna, gdy definitywnie zakończył się okres społeczeństwa stanowego, ponieważ w nowoczesnym państwie demokratycznym nie było już miejsca na organ państwa złożony z ludzi „dobrze urodzonych”. W przypadku Polski, dylemat pojawił się po odrodzeniu państwa po czasach rozbiorów. Wystąpił podobny problem do tego, jaki mamy w przypadku systemu prezydenckiego, tj. po co nam kolejny organ władzy państwowej o tej samej legitymizacji, czyli władzy ludu? Wyższa izba parlamentu miałaby współdziałać i równoważyć w procesie tworzenia prawa izbę niższą, która również pochodziła z wyborów. Prawica domagała się przywrócenia jej istnienia, odwołując się do tradycji, lewica była przeciw. Wynikiem kompromisu było powołanie Senatu na okres 5 lat, a następnie dokonanie ewaluacji. W II RP instytucja ta ulegała ewolucji, aby zostać ostatecznie zniesiona przez komunistów. U zarania III RP wystąpił podobny dylemat, jak po okresie rozbiorowym, tj. czy Senat jest nam w ogóle potrzebny? Odpowiedz na to pytanie była twierdząca. Głównie dlatego, że oznaczało to symboliczne cofnięcie decyzji komunistów o jego likwidacji.
W innych krajach europejskich kwestia Senatu również wymagała ustosunkowania się, gdyż wszędzie izba arystokratyczna straciła swoje uzasadnienie. W różnych krajach ewolucja izby wyższej przebiegała inaczej. W państwach o strukturze federacyjnej, co do zasady, izba wyższa reprezentowała poszczególne kraje lub landy, np. w USA każdy ze stanów, niezależnie od liczebności populacji, posiada dwóch senatorów. Izba niższa zaś cały naród. W państwach unitarnych izba wyższa jest zwykle wybierana w innej ordynacji niż izba niższa lub do jej wyboru uprawnione są określone instytucje, np. we Włoszech takie prawo posiada samorząd terytorialny. W jeszcze innych przypadkach, np. w krajach skandynawskich, w ogóle zrezygnowano z istnienia izby wyższej na rzecz jednoizbowego parlamentu. Kompetencje izby wyższej bywają różne, np. w Stanach Zjednoczonych dysponuje ona dużą siłą, w Polsce zaś jest znacznie słabsza od izby niższej, a jej rola sprowadza się do instytucji korekcyjnej w procesie ustawodawczym.
Utrzymywanie Senatu tylko jako reliktu przeszłości wydaje się nie mieć sensu. Podobnie rzecz się ma z jego rolą jako korektora błędów w procesie ustawodawczym, powstałych na poziomie Sejmu. Tym bardziej, że źródłem jego legitymizacji jest wola narodu, wyrażona w akcie wyborczym w wyborach powszechnych, podobnie jak ma to miejsce w przypadku Sejmu. Różnica w ordynacji wyborczej jest bez głębszego znaczenia ustrojowego. Należałoby więc albo Senat zlikwidować, albo nadać mu nowy sens ustrojowy.
Podstawą transformacji ustrojowej Senatu powinno być założenie, że reprezentuje inny podmiot niż izba niższa oraz posiada istotne z perspektywy systemu politycznego kompetencje, nie narusza jednak stabilności procesu politycznego.
Pierwszą propozycją byłoby przekształcenie Senatu w izbę samorządową, gdzie czynne i bierne prawo wyborcze przysługiwałoby wyłącznie członkom organów stanowiących najniższej jednostki samorządu terytorialnego.
Drugą propozycją byłoby przekształcenie Senatu w realną radę starszych, w pewnym sensie nawiązując do jego historycznego pierwowzoru. Ta koncepcja zakładałaby, że czynne i bierne prawo wyborcze w wyborach do Sejmu i Senatu różniłoby się ze względu na wiek. W wyborach do izby niższej mogliby uczestniczyć czynnie i biernie obywatele do ukończenia 70. roku życia. W przypadku Senatu sytuacja byłaby odwrotna, tj. bierne oraz czynne prawo wyborcze przysługiwałoby tylko obywatelom, którzy w dniu wyborów ukończyli 70 lat. Koncepcja ta może wydawać się śmiała i nader innowacyjna, niemniej jednak miałaby pewne niezaprzeczalne zalety. Pozwalałaby częściowo minimalizować napięcia związane ze starzeniem się społeczeństwa. „Młodsi” zajmowaliby się bieżącym rządzeniem, „starsi” zaś pełniliby rolę bezpiecznika ustrojowego oraz ciała doradczego.
Kompetencje tak zreformowanego Senatu (zarówno w wariancie pierwszym jak i drugim) powinny kształtować się następująco:
Na poziomie ustawodawczym – odebranie prawa inicjatywy ustawodawczej w celu minimalizacji napięć wewnątrzustrojowych, przyznanie prawa weta wobec ustaw oraz ustaw organicznych Sejmu, z założeniem, że izba niższa może je odrzucić większością o 5% wyższą niż wymagałoby ich uchwalenie (11/20 w przypadku ustaw zwykłych i 13/20 w przypadku ustaw organicznych), prawo zgłaszania poprawek, które mogłyby być odrzucane przez Sejm bezwzględną większością głosów.
Pozostałe kompetencje sprowadzałyby się na poziomie kontrolnym do prawa składania interpelacji przez senatorów. Senatorowie wchodzący w skład Zgromadzenia Narodowego mieliby prawo wyboru prezydenta oraz zmiany konstytucji większością 7/10 ustawowego składu Zgromadzenia Narodowego. Ponadto, Senat powoływałby 2/5 składu Krajowej Rady Sądownictwa, przy założeniu, że Sejm powoływałby 1/5 składu tej Rady, a samorządy sędziowskie kolejne 2/5.
Byli prezydenci Rzeczypospolitej wchodziliby w skład Senatu jako dożywotni senatorowie. Ostatni były prezydent pełniłby z urzędu funkcję Marszałka Senatu.